2010-08-01
Podróż Pod granatowym niebem Namibii
góry przyroda pustynia samochód parki narodowe pustynie diamenty z przyjaciółmi camping park narodowy morze ruiny wulkany safari etosha
Opisywane miejsca:
(2763 km)
Typ: Album z opisami
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Bardzo ciekawa podróż i piękne zdjęcia. Pozdrawiam ;-)
-
Piękne zdjęcia - zazdroszczę ;)
-
No cóż, nie będę oryginalny, ale przyłączę się opinii przedmówców. Podróż, opis i zdjęcia - rewelacyjne. Pozdrawiam.
-
Ewa, zdjęcia obejrzałem i jestem pod wielkim wrażeniem, fantastyczne ujęcia z niezwykle ciekawego i fotogenicznego miejsca. Do relacji jeszcze wrócę. Pozdrawiam
-
Nie wiem jak to sie stało, że część Twoich unikalnie pięknych zdjęć umknęło wcześniej mojej uwadze. Zresztą z przyjemnością przeglądnąłem wszystkie jeszcze raz :-)
-
Achowania nieustający ciąg. Absolutnie genialne.
-
plusa już daję za relację.
a do zdjęć wrócę:) -
Ewo, ustawiasz bardzo wysoką poprzeczkę pod każdym względem. Świetny opis, kapitalne zdjęcia i doskonale dobrane. Sorki że to zabrzmi bardzo patetycznie, ale opanowałaś najważniejszą sztukę, a mianowicie pokazywanie tylko dobrych zdjęć... Ta umiejętność jest dla mnie jeszcze nieosiągalna.
Super, super, super.....
Pzdr/bARtek -
Dzięki wszystkim za "achowanie".
Sprawa z autem wyglądała tak - na szutrze zwierząt się nie omija (niezależnie od ich wielkości). A że kierowca ma dobre serce i chciał oszczędzić życie omijając jakiegoś średniej wielkości ptaka-niechętnie-lota, to skończyło się utratą kontroli nad autem. Po kilku zawijasach myśleliśmy że już wychodzimy na prostą , jak auto postanowiło przewrócić się na boczek. Niewątpliwie bardzo przyczynił się do tego wysoki środek ciężkości Hiluxa z ciężkim namiotem na dachu. Jechaliśmy już bardzo wolno i - poza moją rozciętą ręką - zupełnie nic się nam nie stało. Nawet aparat i obiektywy, które wysypały się z plecaka nie ucierpiały zbytnio.
Koszty klepania auta po dachowaniu były porównywalne do wartości auta. Jako że - według wypożyczalni - jechaliśmy ze zbyt dużą prędkością, chociaż zgodną z przepisami, odmówiono wypłaty ubezpieczenia i zaproponowano podzielenia się kosztami pół na pół. Zapłaciliśmy kwotę, z której byśmy się i tak nie wykręcili (mieliśmy pokryć szkody do jakiejś tam sumy) plus trochę na uspokojenie atmosfery (było to tuż przed odlotem, więc woleliśmy nie ryzykować jakiejś awantury, do tego mnie się w ranę wdała infekcja) i powiedzieliśmy, że resztę dostaną po dostarczeniu oficjalnej odmowy wypłaty, danych z GPS-u (okazało się, że auta są tam śledzone) itp, które przepuścimy przez "naszego prawnika". W sumie nie zdziwiło nas, że te papiery nigdy nie dotarły...
No cóż - nie zawsze doświadczenia przywożone z wakacji są przyjemne, ale póki ucierpiał bardziej portfel niż my sami sprawę uznajemy za zakończoną pozytywnie. -
Z wielu przedstawionych tu zdjęć możesz być na prawdę dumna, bo są świetne. Do moich ulubionych, ktore bym zaliczyl jako szczególnie cenne należą: wieloryb, zebry mknące z kopyta, mknący oryx, wrak na falach, ostatnie zdjecie z Dead Vlai i flamingi lecące nad drogą.
To jak sie zakonczyla ta przygoda z samochodem, co sie wlasciwie stalo? -
No cóż....wszystko już zostało napisane, powiedziane, podsumowane i skonkludowane...a i wyachowane!!!
Zdjęcia niesamowite!!!!!! -
Piękne zdjęcia, trzy zeberki to po prostu chapeau bas.
-
Ewo jestem pod takim wrażeniem, że dziś chyba nie zasnę, a jeśli nawet to przed oczami mieć będę Twoje zdjęcia! są absolutnie wspaniałe, niektóre wręcz na okładkę NG :) wspaniała podróż i świetnie napisana relacja. gratuluję!
-
Ewo, po tym co napisal Michal, niewiele moge juz dodac. Jedynie jeszcze to, ze czytajac Twoja swietna relacje i ogladajac przepiekne zdjecia odzylo u mnie wiele wspomnien... I Namibie zaliczam nadal do najciekawszych moich podrozy.
-
Przede wszystkim dziękuję za wszystkie ochy i achy :-) To był mój pierwszy wyjazd na Czarny La, ale znajomy, z którym podróżowaliśmy był wcześniej w Kenii, to też siłą rzeczy porównywał.
Zwierzaki były rzeczywiście blisko. Etosha jest znana z tego, że niemal trzeba się od nich oganiać, chociaż też godzinami ziało pustkami (ale to może wina naszej mizernej spostrzegawczości). Dla pocieszenia mogę jedynie powiedzieć, że nie udało się nam zobaczyć bawoła, więc całej wielkiej piątki nie zaliczyliśmy.
A lampart był ogromnym szczęściem - niemal dałam mu zjeść ten obiektyw z zachwytu!
Co do sprzętu to używałam głównie canona 70-200 f2.8 i sigmę 80-400. Miałam też konwerter 1.4, ale z sigmą działał tylko na manualu, więc jedynie przy nosorożcu użyłam takiego zestawu. Zawsze jest za krótko ;-)